Vanderhall Venice to pojazd dla motoryzacyjnych ekshibicjonistów. Czyli w sam raz dla mnie!

Odwiedź Vanderhall Łódź!

Na komunię nie dostałem motorynki. Na pewno dostałem zegarek Casio z kalkulatorem i tyle pieniędzy, że mógłbym sobie kupić dwie motorynki, ale jak się ma 9 (?) lat, to rodzicom się wydaje, że mogą decydować o tym, co ich dzieci sobie kupią za te komunijne dary. Pieniądze leżały więc w skarbonce, a tu inflacja, dewaluacja i z dwóch hipotetycznych motorynek najpierw zrobiła się jedna, potem rower, a na końcu to chyba najwyżej na trąbkę do roweru by starczyło.

OK, na osiedlu jakiś dzieciak podobno mocno się na motorynce uszkodził, a może nawet i zabił (do dziś nie wiem, czy to prawda czy tylko osiedlowa legenda), więc rozumiem niechęć rodziców do mechanicznych jednośladów, nawet jeśli stopniem lansu motorynka znacznie przewyższała rower BMX (z Bydgoszczy, ale BMX!). Ale co rodzice mogą wiedzieć o lansie? Przecież oni nigdy nie mieli 9 lat, bo by rozumieli!

Przez chwilę miałem więc mnóstwo pieniędzy i pomysł, jak połączyć motorynkę i bezpieczeństwo. Potrzebowałem tylko silnika z motorynki (może być ta rozbita, co się na niej ponoć dzieciak zabił), dwie ramy od roweru (najlepiej od Jubilata, ale od biedy mogą być od beemiksa), kierownica (u wujka w garażu wisiała oryginalna, trzyramienna, obszyta skórą kierownica z licencyjnego Malucha, którą diagnosta kazał zdjąć i założyć plastikową dwuramienną, bo “bezpieczeństwo”) i koła. Mama pracowała w Locie, więc kombinowałem, że przecież samoloty muszą mieć takie małe koła i mama mi skołuje cztery. Dobrze ogarniałem proporcje, ale chyba umknął mi rozmiar Iła 62…

Mama oczywiście kół nie skołowała, więc bez kół nie szukałem dalej ani ram, ani silnika i tak właśnie nie zostałem Robertem Kubicą.

Gdybym urodził się w Stanach, a nie w borykającej się z przejściowymi problemami z zaopatrzeniem Polsce, być może poszedłbym drogą Steve’a Halla i sam stworzył pojazd, który jest jak motocykl, tylko lepszy. Tak Rycerze Jeżdżący na Oklep, piszcie mi w komciach, że w dupie byłem i gówno widziałem.

Otóż byłem, widziałem, jeździłem i to co mi w motocyklach przeszkadza najbardziej, to odzież ochronna. Jest absolutnie konieczna i parę razy uratowała mi skórę (dosłownie i w przenośni) przy drobnych upadkach, ale konieczność ubierania się w ten cały pancerz i jeszcze kask psuje mi całą frajdę jazdy z wiatrem we włosach. A przecież o to chodzi. O poczucie wolności!

I tu pojawia się Vanderhall – trójkołowy motocykl zaprojektowany jak połączenie motorówki na kołach i samolotu bez skrzydeł. Firma Vanderhall Motor Works powstała w Stanach w 2010 roku. Po latach projektowania stworzono trójkołowy pojazd z rozkładem masy 70:30. Dostępne na razie w Polsce  Vanderhall Venice i Vanderhall Venice Speedster to drugi model marki. Wcześniej była Laguna, z drzwiami, zdejmowanym dachem i deską rozdzielczą z Chevroleta Sparka.

Vanderhall Venice sprawia wrażenie customowego pojazdu. Analogowe zegary, wykończona drewnem kierownica, przełączniki rodem ze starej centrali telefonicznej. Do tego chromowana gałka do sekwencyjnej zmiany biegów. Patrzysz na to i oczy ci się śmieją, tak jak parze emerytów, którzy wczoraj nie mogli oderwać wzroku od zaparkowanego Vanderhalla.

W ogóle reakcje ludzi na to dziwadło są bezcenne. Vanderhall Venice sprawia, że na twarzach pojawia się wszystko od WTF po “o rany, jakie to fajne!” Odważniejsi nawet podchodzą i pytają, co to za samoróbka i czy to w ogóle legalne?

Jasne, Vanderhall Venice nie przeciśnie się przez zakorkowane ulice, jak motocykl. Ale do miasta wolę skuter. A póki nie mieszkam u podnóża gór, motocykl wolę wynająć na miejscu lub zapłacić komuś za przetransportowanie go tam, gdzie ja dojadę klimatyzowanym samochodem. Z tej perspektywy Vanderhall jest jak motocykl, tylko lepszy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *