W mediach funkcjonuje określenie “polski samochód elektryczny”, co jest jak najbardziej zgodne z naszą polską tęsknotą za “weźmy się i zróbcie” polski samochód (no trudno, może być elektryczny). Ale ElectroMobility Poland w każdym komunikacie wyraźnie podaje, że to “prace nad stworzeniem polskiej MARKI samochodu elektrycznego”. I to jest sedno! To nie jest polski samochód elektryczny.
Trudno dziś zdefiniować “narodowość” jakiegoś produktu. W najlepszym wypadku można mówić o tym, z jakiego kraju wywodzi się marka. Jaguar może być marką brytyjską, ale od lat rozwija się dzięki kapitałowi z Indii. Być może Volvo podzieliłoby los Saaba gdyby nie inwestorzy z Chin. Opel z rąk Amerykanów przeszedł ostatnio w ręce Francuzów. Do tego dochodzi łańcuch dostaw i produkcja. Podzespoły do wielu samochodów jeżdżących po europejskich (i nie tylko) drogach produkowane są w Polsce. W Polsce produkowane są całe też samochody, podobnie jak w Hiszpanii, na Słowacji czy w Turcji.
Ale czy to oznacza, że polski samochód będzie produkowany w Polsce, na polskich podzespołach i z wykorzystaniem polskiej myśli technicznej? Wątpię. Będzie to raczej zlepek gotowych części z innych marek, więc nawet jeśli to Polacy narysowali sobie jak te części poskładać, to zanim będzie można mówić o prawdziwie polskim samochodzie, musiałyby minąć lata badań i rozwoju (myślę raczej o dekadach niż pojedyńczych latach), żeby osiągnąć coś, co byłoby naprawdę rewolucyjne i nie byłoby wyważaniem otwarych drzwi.
Po tym wstępie, który napisałem jeszcze przed prezentacją, przechodzę do oceny tego, co zobaczyłem. W tym miejscu jeszcze jedna uwaga: dziś zaprezentowano prototypy, a więc twórczą wizję, którą czeka zderzenie z rzeczywistością kosztów, procesu produkcji, marketingu, tworzenia sieci dilerskiej i serwisowej, itp.
Podstawowe założenia są słuszne. Hatchback i SUV to najpopularniejsze typy nadwozia.
Od kilku dni EMPL wysyłała szkice i zdjęcia detali prototypów. Bardzo ładne, zgodne z obecnymi trendami rynkowymi. Nie widząc całego samochodu obstawiałem hatchbacka podobnego do Volkswagena ID.3 lub Seata El Born i SUVa podobnego do Skody Enyaq. Nie pomyliłem się.
Nazwa Izera ma nawiązywać do Gór Izerskich. Warto dodać, że jest też rzeka Izera, nad którą leży Mlada Boleslav – matecznik Skody.
Zaproszenie Roberto Piatti czy Tadeusza Jelca na pewno podoba się miłośnikom motoryzacji. Panowie opowiadali o języku marki, który ma budować skojarzenia z marką. Samochody mają być rodzinne, ale ze sportowym zacięciem, a do tego bezpieczne i ma z niego emanować asertywność. Oczywiście są nawiązania do polskich artystów. Nic nadzwyczajnego. Takie historie designerzy opowiadają o każdym nowym samochodzie.
Wnętrze SUVa (nie wyłapałem nazw modeli) sprawia wrażenie obszernego, funkcjonalnego, bagażnik z dużym schowkiem pod podłogą. Szczegółów na razie brak. Oczywiście marzy się współpraca z uczelniami, ośrodkami badawczymi, itp.
Jestem sceptycznie nastawiony do projektu polskiej motoryzacji. Nie dlatego, że nie wierzę w polskich inżynierów i projektantów, ale projekt powinien być opłacalny biznesowo, a nie być tylko politycznie atrakcyjny. Rozwój i produkcja samochodu to miliardy. Potem marketing, sprzedaż. Trzeba sprzedawać dziesiątki, setki tysięcy egzemplarzy, żeby biznes się zwrócił. Podobno Izera ma być produktem globalnym.
Prezes ElectroMobility PL Piotr Zaremba twierdzi, że projekt jest dopięty biznesowo i czeka na “naciśnięcie zielonego guzika”. Kto i kiedy go naciśnie?
P.S.
Na stronie izera.pl są podstawowe dane: 0-100 km/h w mniej niż 8 sekund, zasięg 400 km wg WLTP. Czyli akumulatory o pojemności 50-70 kWh w zależności od tego, jak dobre będzie zarządzanie energią, odzyskiwanie energii, itp.
Cena samochodu o zbliżonych parametrach od Kii to ok. 200 tysięcy złotych. Myślę, że na tym kończą się marzenia Polaków o polskim samochodzie elektrycznym.
Dodaj komentarz