Dziś opublikowałem kolejny odcinek POM, w którym oświadczyłem, że nie pojadę więcej do Hiszpanii, choćby nawet na prezentację Mazdy MX-5. Pół godziny później zadzwoniła Magda z Mazdy, żeby mnie zaprosić na tę imprezę. Byłem twardy i grzecznie odmówiłem. O szczegółach za chwilę, ale najpierw kilka słów o nowej Giulii.

Alfisti mają dziś swoje święto. Otwierają specjalnie zachowane na tę okazję butelki Monferrato Rosso i śpiewają piosenkę o najwspanialszym samochodzie świata.

W podobnym tonie jest piosenka hydraulików: “Pa ru-ra-ru-ra ru-ra-ra…”

Podobno refreny w większości hitów muzycznych zaczynają się z górnego C. (np. Chałupy welcome to) Alfa Romeo Giulia debiutuje w wersji Quadrifoglio, czyli usportowionej. Samochód ma konkurować z BMW M3 i Audi RS 4. Pod maską podwójnie doładowana 510-konna V6-ka z Maserati Quattroporte (twierdzi internet). Naprawdę dobra wiadomość to tylny napęd i manualna skrzynia biegów. Do tego dach i maska z włókna węglowego, dzięki czemu samochód ma ważyć ok. półtorej tony, czyli mniej więcej tyle, co M3.

W tym miejscu planowałem wyśmiać Alfę Romeo za coś, ale poza zdradzeniem najmocniejszej wersji przed Giulią-z-podwiązanymi-jajnikami-JTD i wyglądem a’la Suzuki Kizashi pieprzyło się z Mercedesem CLA nic więcej nie przychodzi mi do głowy.

Dlatego opowiem Wam, dlaczego nie pojadę na prezentację Mazdy MX-5 do Barcelony. Parę tygodni temu z powodu odwołanego samolotu nie mogłem wrócić z Marsylii do Warszawy, żeby następnego dnia polecieć do Barcelony na kolejną prezentację. VW był na tyle miły, że wynajął mi i dwóm kolegom samochód, żebyśmy dojechali do Barcelony na prezentację Mazdy. Na przedmieściach Barcelony zatrzymaliśmy się w centrum handlowym, żeby kupić podstawowe ubrania na zmianę. Pół godziny później staliśmy przed samochodem z wybitą szybą i pustym bagażnikiem. Przed oczami przeleciały mi wszystkie dane z laptopa (szczęśliwie w Warszawie miałem świeżą kopię zapasową).

Oczywiście szanse na odnalezienie bagażu zawierającego m.in. sprzęt foto-wideo-komputerowy wart (w moim przypadku) kilkanaście tysięcy złotych są zerowe. Policja nawet nie udawała, że cokolwiek może pomóc (poza sugestią, żebyśmy zaparkowali samochód bliżej komisariatu, bo po drugiej stronie ulicy jest już niebezpiecznie).

Przy okazji dowiedziałem się, że podczas innych tur tej samej prezentacji Mazdy okradziono już kilku dziennikarzy. Ponadto ostrzeżono mnie, że w hotelach zdarzają się przypadki okradania turystów rejestrujących się w recepcji. Po prostu podchodzi człowiek i na pałę zabiera bagaż. Gość nie zwraca uwagi, bo myśli, że to hotelowy boy.

W związku z tym podjąłem decyzję, że dopóki słyszę historie o kradzieżach w Barcelonie, Madrycie, itp., dopóty moja noga nie postanie na hiszpańskiej ziemi, a dodatkowo kiedy to tylko możliwe będę bojkotował hiszpańskie produkty. Każdy ma jakiegoś bzika, a ja straciłem jednorazowo wystarczająco dużo.

Teraz jestem na etapie poszukiwań ubezpieczenia, które bierze pod uwagę wszelkie warianty kradzieży sprzętu. Wcale nie jest łatwo, ale to temat na inny wpis. Tymczasem idę otworzyć butelkę włoskiego wina. Monferrato Rosso niestety wypiłem kiedyś bez okazji.

2 komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *