Lexus LC500h jest zdecydowanie najpiękniejszym autem, jakie testowałem zacząłem testować w 2017 roku. Ale czy hybrydowe gran turismo to dobry pomysł?
Zbliżał się Sylwester. Plan był taki, żeby jechać na Mazury i spędzić koniec roku w towarzystwie zaprzyjaźnionej pary. Dziewczyna kolegi była już na miejscu, a koledze zaproponowałem trzecie miejsce w Lexusie LC500h. Kolega tak się ucieszył, że pojechał na miejsce Priusem. Wiedział już coś o tym samochodzie…
Lexus LC500h jest tak piękny, że nie zwrócisz uwagi na tylne siedzenia czy bagażnik. Kiedy zaparkowałem go na parkingu pod Koszykami (tym drogim, na którym hipsterów nie stać parkować swoich Saabów, kiedy przyjeżdżają po belgijskie frytki), po chwili oglądało go już dwóch jegomości. Sądząc po samochodach na biednego nie trafiło. Za chwilę zaczęliśmy się wymieniać doświadzeniami z Astonów, Ferrari, Pagani, Koenigsegga… Ja akurat Koenigsegga nie widziałem na żywo, ale jeden z amatorów LC500h widział, a nawet wsiadał i uderzył się w głowę.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy parę dni później spotkałem go na sylwestrowej kolacji. Nie wiem, czy zaciągnęła go tam długonoga piękność czy Lexus LC500h.
A propos piękności, gdybym w drodze na Sylwestra pokłócił się z moją partnerką, na imprezę nie dojechałbym sam. Na stacji benzynowej gdzieś pośrodku nikąd tankowało BMW, a w nim facet z dziewczyną i pitbullem. Na moje oko dziewczyna była gotowa poszczuć pitbullem moją partnerkę, byle tylko zająć miejsce obok mnie. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie interesowała jej moja osobowość, bo jej nie znała, ani tym bardziej mój wygląd, bo to mogła sobie sobie ocenić. Interesował ją Lexus LC500h.
I pewnie Lexusowi wybaczyłaby wszelkie niedociągnięcia. A mnie? Tego się nie dowiem.
Dodaj komentarz