Historia projektu smart sięga końca lat 80-tych ubiegłego wieku. Wtedy to Nicolas Hayek, szef SMH, producenta zegarków marki Swatch, wpadł na pomysł stworzenia samochodu, którego można by poddać podobnej personalizacji, jak Swatche. Hayek uważał, że na rynku brakuje małego samochodu miejskiego, który jednocześnie wpasowałby się w nowoczesny styl życia klientów, a nie był tylko wozidłem z A do B.
Bardzo słuszna koncepcja, w dodatku wizjonerska. Producenci małych samochodów miejskich zaczęli przebąkiwać coś o stylu życia swoich klientów dobre 10-15 lat po debiucie smarta pierwsze generacji. Spójrzcie na obecną generację Toyoty Aygo (z możliwością personalizacj), Fiata 500 (z możliwością personalizacji), Volkswagena up! (z możliwością personalizacji), Skody Citigo… a nie.
Smart fortwo wygrywa z nimi tym, że teoretycznie jeszcze łatwiej go zaparkować. A jak ktoś chce wersję 4-drzwiową, to zawsze jest Renault forfour.
Niestety w porównaniu do 4-miejscowych i często czterodrzwiowych konkurentów smart fortwo jest samochodem cholernie drogim i mimo najszczerszych chęci projektantów również mało seksownym. Zgodnie z najlepszymi praktykami internetu staram się Was zwabić na moją stronę przynętą w postaci seksownych pań z jakimś samochodem w tle. Znalezienie czegokolwiek choćby umiarkowanie seksownego na tle smarta graniczy z cudem. Gdyby nie zdjęcie Hedwig z serwisu prasowego smarta, pewnie musiałbym pojechać na miasto i ubłagać studentkę Wyższej Szkoły Gotowania i Marketingu, żeby zapozowała na tle miejskiego malucha.
Być może koncepcja smarta powstała z myślą o nowoczesnych mieszkańcach metropolii przyszłości, ale mam wrażenie, że dziś potrzebny jest Daimlerowi głównie do zmniejszenia średniej emisji dwutlenku węgla w ramach grupy. Pewnie stąd współpraca z Renault. Tylko dlaczego oszczędności czuć we wnętrzu samochodu, a nie w portfelach klientów?
Obejrzyj też test Renault Twingo:
Dodaj komentarz