Znajomy, z którym rzadko się widuję, wpadł pod koniec grudnia do Europy. Niestety do Austrii, ale zawsze to bliżej niż wycieczka na Bliski Wschód. Między Bożym Narodzeniem a Sylwestrem miałem parę dni wolnego. I Fiata 500.
Właściwie miałem jechać Mazdą MX-5, ale moją znam w trasie, testowa miała limit kilometrów, a Fiat? Trochę się zdziwili, że 500-ką chcę zrobić ponad 2000 kilometrów, ale uznali mnie za nieszkodliwego wariata i powiedzieli “a jedź w cholerę!”
Fiat 500 miał w mojej sytuacji kilka zalet. Po pierwsze mogłem do niego zapakować cały potrzebny sprzęt i jeszcze zostało trochę miejsca.
Po drugie, do auta zmieściłem się z partnerką, a na miejscu mogłem wozić kolegę i jego żonę. Znajomi rzadko widują śnieg, więc trafiliśmy nawet na lodowiec. OK, nie samochodem, bo dojechaliśmy tylko do kolejki, ale 500-ką zajechaliśmy aż tu:
Jedzenie w Ahornkaser możecie sobie darować, bo to poziom schroniska górskiego. Ale widoki z parkingu zapierają dech w piersi. Warto zapłacić 8 euro za wjazd na Rossfeld Panoramastrsse (motocykle 4,5 euro). Parę kilometrów dalej jest Kempinski. Tam warunki o wiele bardziej cywilizowane, a ceny w barze niewygórowane.
Więcej o Austrii przeczytacie na blogu Jest Pięknie.
Wrócę na chwilę do samego Fiata 500. O ile sam samochód mi się podoba (nawet rozważałem kiedyś zakup 500C), o tyle miałem problem z silnikiem TwinAir. Niby ciekawa technologia, mały silnik, na papierze oszczędny, ale w codziennym życiu za nic nie byłem w stanie zbliżyć się do podawanych przez producenta wyników zużycia paliwa. I wiem już dlaczego. Polska nie jest krajem do oszczędnej jazdy.
Jedziesz zgodnie z przepisami? Zaraz ktoś ci się wepchnie przed maskę i nici z toczenia się do świateł. Audi ma nawet teraz system, który ostrzega, że zbyt szybko zbliżasz się do przeszkody i lepiej zdjąć nogę z gazu, żeby się do niej dotoczyć. W Polsce powinien pokazywać “rura frajerze, bo masz przed sobią miejsca na 3 Fabie!”
Ilekroć wyjeżdżam samochodem za granicę, widzę jak polscy kierowcy nagle zdejmują nogę z gazu, trzymają się ograniczeń prędkości. Znika ułańska fantazja, która towarzyszy im do granicy. Wiedzą (albo domyślają się), ile kosztują mandaty poza naszym pięknym krajem. I wiedzą, że z zagraniczną policją nie ma żartów. Szczególnie, że część z nas “po angielsku umie tylko ‘I love you’, po francusku natomiast ‘je t’aime’“.
Ciekawym ograniczeniem, na które natrafiłem na austryjackich autostradach, jest Immissionsschutzgesetz-Luft (IG-L). Na niektórych (czasem kilkunastokilometrowych) odcinkach autostrad pojawia się ograniczenie znacznie poniżej dozwolonej normalnie prędkości z opisem IG-L. Oznacza to, że w okolicy podniósł się poziom szkodliwych substancji w powietrzu i samochody powinny zwolnić, żeby emitować mniej spalin. Przekroczenie prędkości na IG-L kosztuje więcej niż zwykły mandat. Da się? Da się. I dzięki temu Fiat 500 TwinAir zużywał sensowne ilości paliwa.
Dodaj komentarz