Hyundai IONIQ występuje w trzech smakach: hybryda, hybryda typu plug-in (właśnie pokazano ją na targach w Poznaniu) i wersja z napędem elektrycznym. Hybrydowy IONIQ ma “zrywać z hybrydowym stereotypem oferując rozrywkowe doświadczenia z jazdy.”
Na ten hybrydowy stereotyp długo pracowały m.in. Toyota Prius i Honda Insight. Właściwie na tle Insighta Prius to szczyt wyrafinowania i sportowych osiągów, ale – jak to mówią analitycy o nagłym skoku rentowności polskiego górnictwa – to efekt bazy. Prawda jest taka, że Prius traci swój futurystyczny sex appeal, kiedy zrobisz nim kilkadziesiąt kilometrów. Jasne, 3,5 litra na setkę w mieście bez napinki robi wrażenie, ale jeśli dane było ci w życiu próbować mocniejszych środków pobudzających niż kawa, to na dłuższą metę Prius nie wciąga. To nudne wozidło z niecodziennym opakowaniu.
Jasne, są hybrydowe supersamochody, które wykorzystują elektrycznego kopa, żeby zbić dziesiąte części sekundy w czasie od zera do 100 km/h i momentem obrotowym wstrzymać ziemię (Kopernik przewraca się w grobie), ale dla przeciętnego zjadacza chleba hybrydowy samochód kojarzy się z oszczędnością, a nie byciem lustrowanym pod kątem zakupu bardzo limitowanej wersji samochodu.
Z tej perspektywy Hyundai IONIQ Hybrid jest ciekawą niespodzianką. Przyznam szczerze, że wiele sobie po nim nie obiecywałem i być może moja fascynacja to również “efekt bazy”. Ale inżynierom Hyundaia po raz pierwszy od czasów Genesis Coupe udało się zrobić samochód, do którego codziennie wsiadałem z przyjemnością.
Na tle Priusa hybrydowy Hyundai IONIQ prowadzi się jak Ford Focus. Nie uderzyłem się w głowę. No dobrze, uderzyłem, bo opadająca linia dachu bardzo ogranicza miejsce na głowę z tyłu. Ale poza tym…
Hyundai IONIQ według Ani:
Dodaj komentarz