W życiu większości facetów (i pewnie niejednej kobiety) przychodzi taki dzień, kiedy wychodzi z domu trzaskając drzwiami i wraca samochodem, którego nie powinien był nigdy kupować. Tym samochodem może być na przykład Infiniti Q60.

Nie chcę przez to powiedzieć, że z Infiniti Q60 jest coś fundamentalnie nie tak. Auto jest piękne, komfortowe, stosunkowo oszczędne, ale nie widzę za jego kierownicą młodego człowieka, któremu udał się w końcu jeden startup, a raczej człowieka dojrzałego, w tzw. średnim wieku. Wink, wink, nudge, nudge.

Uwielbiam rozmawiać z niemieckimi inżynierami. Są klinicznie precyzyjni i po drugim kieliszku wina szczerzy. Twierdzą, że z nowinkami w samochodzie nie można przesadzić, bo klient się przestraszy. Trzeba go stopniowo ze wszystkim zapoznawać. Wyjątkiem jest Tesla, która zdalną aktualizacją jest w stanie dodać lub ograniczyć funkcjonalność samochodu. Ale Tesli nie kupują stomatolodzy, tylko rzutcy biznesmeni z Doliny Krzemowej. I paru innych freaków. Ale to wyjątki potwierdzające regułę.

W takim Infiniti bardzo dobrze widać, że klient po pierwsze mieszka w Ameryce, a po drugie przesiada się ze swojego 15-letniego Chevroleta (ewentualnie Cadillaka) do zagranicznego, sportowego wozu. W związku z tym nie można go wystraszyć czytelną grafiką nawigacji, czy nie daj boże sportowymi osiągami. Wystarczy, że samochód pika i prawie sam się prowadzi. Tego na pewno nie potrafi 15-letni Cadillac sąsiada. Dla takiego człowieka Infiniti Q60 jest takim skokiem jakościowym, że nigdy więcej nie kupi nic innego. Ale jego dzieci dziwią się, jak to możliwe, że samochód taty ma dwa ekrany, a nie potrafi sam się zaparkować?

Infiniti Q60 błyszczeć więc będzie na parkingach pól golfowych i pod gabinetami urologów. Będzie przemierzać setki kilometrów autostrad. Z właścicielem i jego towarzyszką, co do której nie masz pewności, czy jest przyjaciółką czy córką.

Infiniti Q60 wg Ani.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *