Range Rover Sport V8 z kompresorem jest uosobieniem całego zła, w wyniku którego puchate króliczki zamiast mnożyć się ku chwale Ministerstwa Zdrowia, zdychają zaczadzone smogiem. 

Odcinek powstał we współpracy z firmą Hella. Odwiedź zarowkihella.pl i wycieraczkihella.pl

Wczoraj przejechałem przez Śląsk i o mało nie udusiłem się w kabinie innego auta koncernu JLR. Dojechałem do Zakopanego, które wieczorami zasnuwa gęsty dym z kominów. Jeśli w hotelu ktoś mi każe wnieść opłatę klimatyczną, to chyba zabiorę go na chwilę na zewnątrz, żeby pooddychał ze mną tym syfem. W każdym razie, jak śpiewał Jan Pietrzak, kiedy na jego występach bywały jeszcze tłumy, smog potworny dziś zagraża Wawelowi, Kraków ginie i Wit Stworz oskarża nas. Przez Kraków też przejeżdżałem, więc nie jest tak zupełnie od czapy.

Ostatnio w dyskusji o smogu słyszę argument, że bogaci właściciele samochodów chcą przerzucić odpowiedzialność za ekologię na biednych mieszkańców niedogrzanych domów. Bieda jest doskonałym argumentem przeciwko poprawianiu czegokolwiek w naszym pięknym kraju. Z powodu biedy nie stać nas na bezpieczniejsze samochody, na czyste powietrze, na uczciwość.

Co ma do tego Range Rover Sport V8 z kompresorem? To na pewno nie jest samochód dla ludzi, których priorytetem jest ograniczenie emisji szkodliwych substancji, nawet jeśli na tak duży silnik Range Rover pewnie emituje mniej syfu niż przeciętny Passat B5. Range Rover Sport V8 na pewno nie jest samochodem dla ludzi, którzy chcą pozostać niezauważeni. Kiedy pod restaurację zajeżdża rycząca niczym stado bawołów stodoła, trudno mówić o dyskrecji. Range Rover Sport V8 nie jest samochodem ludzi biednych, bo kosztuje tyle, co dom na przedmieściach.

Ale jeśli stać cię na taki samochód, to mam nadzieję, że już nie grzejesz domu byle czym, nie kantujesz przy płaceniu podatków i zatrudniasz ludzi, którzy uczą się myśleć podobnie. Myślą o tym, jak stać się lepszymi na wielu poziomach. I może nawet aspirują do takiego auta, jak Range Rover Sport.

Range Rover Sport V8 Supercharged według Ani.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *