SsangYong Tivoli przeszedł facelifting. Goni czy wyprzedza konkurencję?

Tivoli zadebiutował na Salonie Samochodowy w Genewie w 2015 roku. I właściwie to tyle, co na jego temat pamiętam, mimo że jeździłem nim wkrótce po premierze. No dobrze, miał jeszcze port HDMI, do którego można było podłączyć na przykład tablet. Handlowiec twierdził, że gdyby coś odłączyć w systemie, to wtedy można sobie przesyłać obraz z nawigacji na ekran.

SsangYong Tivoli anno domini 2020 ma już Android Auto i Apple Car Play. To znaczy ma formalnie, bo albo mój telefon nie rozpoznaje samochodu, albo samochód mojego telefonu. Odświeżony Tivoli ma też silnik benzynowy turbo, więc nareszcie nie trzeba trzymać gazu w podłodze, żeby zmusić go do jazdy.

Ale jeździ tak sobie. Niby zawieszenie dobrze tłumi dźwięk nierówności, ale samochodem strasznie kołysze. Wewnątrz jest dużo miejsca, ale bagażnik jest miniaturowy. Jest ogrzewanie foteli i kierownicy, ale żeby zmusić samochód od odparowania szyby, najlepiej ręcznie ustawić dmuchawę, bo samo przyciśnięcie przycisku “nawiew na szybę” nie załatwi sprawy.

SsangYong Tivoli ma konkurować z innymi B-crossoverami, chociaż SsangYong uparcie nazywa ten model SUVem. No dobrze, można go zamówić z napędem na wszystkie koła, co dziś jest rzadkością nawet w większych samochodach.

O ile nie zależy ci na udogodnieniach i gadżetach, SsangYong Tivoli może być ciekawą alternatywą dla Kii Stonic czy Volkswagena T-Roca. Ale jeśli oczekujesz od samochodu czegoś więcej, koreański samochód robi się drogi. To już lepiej kupić Dacię Duster.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *