Volkswagen T-Cross pokazuje, dlaczego segment kompaktowych crossoverów może się podwoić w ciągu dekady.
SUVy i crossovery nie mają sensu. Często o tym wspominam i sam na liście zakupów mam szybkiego SUVa lub crossovera. Ale ja mam powody – wożę dużo sprzętu i potrzebuję samochodu do kręcenia ujęć innych samochodów, często szybkich, czasem terenowych. A takiej rodzinie 2+2, 3, 4 to potrzebny jest minivan, a nie SUV.
Ale rodzin 2+coś więcej niż kot lub pies jest coraz mniej, a społeczeństwo się starzeje, więc teoretycznie taki SUV lub crossover może mieć sens. Teoretycznie, bo w mieście SUV ci niepotrzebny, a na emeryturze wcale nie będzie ci łatwiej wsiadać do samochodu z wysokim prześwitem. Golf Sporstvan lub BMW Serii 2 Active Tourer – to są najlepsze samochody na jesień życia.
Dlaczego więc Volkswagen T-Cross? Jest drogi, ma większe, droższe felgi, więc opony też będą droższe, można go spersonalizować i wydać jeszcze więcej pieniędzy, a pod maską silnik 1.0 TSI. I jest śliczny. Ale nie tylko śliczny. Kiedy tylko dorwę się do niego w Polsce, będę go musiał porównać z Tiguanem pierwszej generacji, bo na oko Volkswagen T-Cross ma wnętrze rozmiarami bardzo zbliżone do tego lepszego Tiguana. Tak, uważam że VW Tiguan Mk2 nie wnosi wiele do segmentu crossoverów. To już wolę małego T-Crossa, który pokazuje, że mały może więcej.
Dodaj komentarz