Toyota C-HR wygląda ciekawie, ale czy jest ciekawa?
Po pierwszym spotkaniu z Toyotą C-HR w 2016 roku miałem mieszane uczucia. Z jednej strony zupełnie nowa jakość w gamie japońskiego producenta. Z drugiej strony niedosyt, bo do auta, które tak dobrze trzyma się drogi oferowano silniki, które nie pozwalały wykorzystać drzemiącego w C-HR potencjału. Niedawno dla odświeżenia pamięci przejechałem się nawet przedliftową wersją crossovera dostępną w jednej z firm wynajmujących auta na minuty. I nie zmieniłem zdania. Świetne auto do toczenia się w korku. I nic więcej.
Odświeżona Toyota C-HR prawie się nie zmieniła. Drobna kosmetyka na zewnątrz. Wewnątrz nowy wyświetlacz systemu inforozrywki (znany m.in. z RAV4), nowy wyświetlacz między zegarami. I nareszcie obsługa Apple CarPlay i Android Auto. Pod maską coś dla kierowców, którzy lubią przycisnąć – napęd hybrydowy z dwulitrowym silnikiem. W sumie 184 KM, 8,2 sekundy od zera do setki i zużycie paliwa w okolicach 5 litrów na setkę. Nieźle.
Ale na rynku kompaktowych crossoverów jest z czego wybierać. Dziś C-HR ma takich konkurentów, jak KIA Niro, Volkswagen T-Roc, czy Skoda Karoq. Nie mówiąc już o konkurencji wewnątrz koncernu – Lexus UX.
Dodaj komentarz